Start w triathlonowej ćwiartce to wyzwanie nie tylko treningowe ale i logistyczne, wyjazd taki wygląda w sumie jak wyprawa na trzy różne rodzaje zawodów. Po naszym ubiegłorocznym debiucie w Górznie, na otwarcie sezonu wybór padł na Ślesin, małe malownicze miasteczko w pobliżu Konina. Przygotowania treningowe biegacza smakującego tej dyscypliny, nie były typowym treningiem triathlonisty. Trening do Maratonu w Pradze postarałem się uzupełnić szosą a wodę od marca ogarnąłem w sumie tylko trzy razy, w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Dwa baseny i jedna woda otwarta połączona z zakładką musiały wystarczyć…

Do Ślesina dotarłem piątkowym popołudniem i poświęciłem czas na taktyczne rozeznanie terenu. Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek z krainy “mchu i paproci” i jakieś 15 km od wyjazdu z domu, w podłogę wpadło mi sprzęgło w dyliżansie… Na szczęście winowajcą okazało się spadnięcie siłownika z trzpienia pedału sprzęgła, sprawę rozwiązała większa podkładka i “stuningowanie” zawleczki, cóż grunt to pełna improwizacja. Nie bez obawy spoglądałem również na boczny cień jaki rzucało moje auto, to “przyzwyczajanie roweru do prędkości” na dachu i trasa poza A1, powodowała trochę napięcia w tym temacie.

Centrum imprezy to budowane w małym ryneczku “pilnowanym” przez Handlarza Gęsi miasteczko a w zasadzie park maszyn i strefa zmian w jednym. Imprezę jak i cały cykl Garmin Iron Triathlon organizuje Labo Sport, firma znana i lubiana za pełną profeskę w swoim fachu. Odnalazłem również swoje miejsce 292, blisko narożnika fontanny – super będzie łatwo znaleźć rower jak wyczołgam się z wody… pomyślałem. Ogólnie ogarnąłem też trasę. Start z plaży, kawałek prosto zakręt w prawo i kurs na most, długa prosta kolejna w prawo i wyjście na deptak. Dobieg do rynku tu będzie T1, gdzie zapewne zamotam się z pianką… Dwie pętle roweru, trasa podobno kręta i wieje.. no ale akurat to mnie ostatnio nie dziwi. Powrót do parku maszyn  T2 i cztery pętle biegu, część uliczkami miasta część deptakiem nad wodą, kawałek bruku. Będzie ciekawie, analizowałem licząc minuty jakie mniej więcej spędzę w każdym z miejsc, no i na pewno będzie bolało…

Sobotę poprzedzającą start spędziłem dość aktywnie, poświęcając ją na objazd trasy, dodatkową małą wycieczkę szosą i lekkie rozpływanie. Na objazd wybrałem się z Łukaszem Ćwirko-Godyckim z Waniewski Coaching, przejechaliśmy jedno okrążenie ucinając pogawędki na temat wiadomy. Pamiętam Łukasza z przed kilku lat, od tamtego okresu wykonał kawał tytanicznej roboty i obecnie mega mocno ciśnie w temacie Tri pod okiem Marcina Waniewskiego. Trochę się obawiałem czy mój “trabant” i moje nogi dadzą radę, ale Łukasz kręcił małe waty więc było to spokojne kardio.

Nakręcając ogólnie 43 kilometry w tempie kardio, po rowerze ogarnąłem pływackie akcesoria i udałem się na lekkie rozpływanie i poniekąd zapoznanie ze Ślesińskim akwenem. Przepłynąłem około 450 metrów w czasie 16 min, z brzegu asekurował mnie Łukasz i “szynszyl”, który żywo zainteresował się dziwnym stworem wchodzącym do chłodnawej jeszcze wody. Pogoda w sobotę była aż za dobra, grubo ponad 30 st. co dawało w perspektywie spore “problemy” na jutrzejszy start.

Popołudnie upłynęło na spacerku w okolicach rynku, wciągnięciu małej pizzy z owocami morza, oraz wieczornego spaghetti ze szpinakiem. Całość podlana sokiem z pomidorów, miała zapewnić energię na jutrzejsze zawody. Wieczorem skonsultowałem także wstępnie taktykę z Jackiem – spróbuję zbliżyć się do 3 godzin, może lekko je rozmienić. Było by super i taką strategię obrałem.

Niedzielę rozpocząłem od ogarnięciu gratów na start, czekając na Krzyśka Wiatrowskiego z siostrą Kasią, którzy wspólnie tworzą szalony duet Tri-Wiatraków. Dołączył do nas jeszcze Jacek Manteufel. Wspólnie udaliśmy się do centrum zawodów, wprowadzić nasze mustangi i sprzęt potrzebny do ogarnięcia wszystkich konkurencji składających się na tri. Wychodząc zabraliśmy pianki, czepki i okularki. Na około pół godziny przed startem, zawodnicy przeszli przez matę startową aktywując czipy okalające z reguły lewą kostkę. Chwilę przed startem po krótkim zamoczeniu i zalaniu pianki ustawiliśmy się półkolem na plaży. Nie pchałem się do przodu, pływam średnio pół szybko więc wpaść w pralkę nie zamierzałem. Ustawiłem garmina na multisport uwzględniający zmiany, ciekaw byłem jak wyjdzie to w praktyce. T1 i T2 okazję miałem trenować poprzednio w Górznie, więc praktykę w tym zakresie miałem słabo rozwiniętą. Sygnał i ruszyliśmy…

Zacząłem spokojnie, kilka uderzeń rękoma i nogami po głowie przypomniało mi, że nie jestem tym razem w wodzie sam. Płynąłem spokojnym kraulem, biorąc oddech na 1 lub 2 cykle, w zależności od samopoczucia. Woda była super i płynęło się całkiem dobrze. Kilkukrotnie wpadłem w płynące po skosie osoby, wyraźnie mające problem z nawigacją 😉 Przy pierwszej boi tak jak się spodziewaliśmy, stworzył się “korek” i do momentu opłynięcia go żabą, nie było mowy o normalnym tempie. Po rozluźnieniu obrałem kurs na most i zacząłem wiosłować. Kraula płynę głównie rękoma, nogi w moim przypadku to średni napęd, bardziej robią za ster 🙂

Trasa pod mostem to ciekawy efekt, nie tylko dla uczestników ale przede wszystkim płynących i daje mega fajne wrażenie.  Do trzeciej pomarańczowej boi dopłynąłem już w miarę na luzie, po czym skręciłem w stronę białej bramki i dwóch “parówek” wyznaczających strefę wyjścia z wody. Zatrzymałem się trochę za szybko i nie sięgnąłem gruntu, podciągnęli mnie pomagający wychodzić woluntariusze, kilka kroków po schodkach i nacisnąłem Lap (22:37) i zaczęło się  T1…

Pierwsze kroki po 950 metrach w wodzie biegnie się dziwnie. Zacząłem od rozpięcia pianki i ściągania jej górniej części, zegarek powędrował w “zęby”. Do rynku i strefy zmian dotarłem dość sprawnie, pamiętając żeby wbiec w trzeci tor i lecieć prawie do końca na wysokość fontanny, tam czekał na mnie rower. Pomny Górzna usiadłem na glebie i spokojnie wyłuskałem nogi z pianki. Ubrałem spodenki z “pampersem” i skarpetki. Koszulka, buty spd. Założyłem numer na pasku, obróciłem go na tył. Nałożyłem kask, okularki i rękawiczki, zdjąłem Carvera ze stojaka nr 292. Ruszyłem w stronę bramki z myślą – teraz rower, trochę wyschnę, jadę mocno…. T1 wyszło 5min 15sec…

Zaraz za linią wpiąłem się w rower i … w tym momencie zaczęło padać. No to pięknie będzie ślisko, nigdy nie ciąłem na szosie w deszczu, nic to lecę. Łyknąłem pierwszy żel ALE z kofeiną i popiłem trochę izomaxa, którego zrobiłem sobie dwa bidony. Plan zakładał picie małego łyku co około 5 kilometrów trasy. Ruszyłem spokojnie starając się kręcić dość wysoką kadencję. Pamiętałem o dwóch śpiących policjantach i kilku ostrych zakrętach. Padał deszcz i momentami grad, pozostało cisnąć….

Większość trasy leciałem na lemondce, podnosiłem się tylko na ostrych zakrętach lub w miejscach gdzie trasa nie była zbyt równa. Cały czas kogoś wyprzedzałem moim nietypowym rowerem z czasową kierą i klamkomanetkami, jedynej tak przerobionej maszynie na tych zawodach. Po kilku kilometrach jazdy w deszczu zauważyłem coś bardzo niepokojącego – średnio co 200 – 500 metrów na poboczu spotykałem awarie, najczęściej gumy, które triathloniści naprawiali, bądź prowadzili lub biegli z rowerem do mety. Na moim drugim kole były to już nawet grupy 2 -4 osób. Istna Ślesińska plaga gum… Mimo, iż miałem ze sobą zapas i pompkę to wolałem nie mieć takiej średnio ciekawej przygody. Cały czas doganiałem innych kolarzy, mijałem i cisnąłem w napęd… Po pierwszym nawrocie zacząłem kalkulacje czasowe… Jak tak dalej pojadę  to realnie mogę połamać 3 godziny. Na 20 i 30 kilometrze mlasnąłem dwa żele energetyczne przyklejone taśmą izolacyjną do ramy, co 5 km piłem izo, wszystko zgodnie z ustaloną z Jackiem taktyką…. Przykleiłem się do kiery, kręcę. Na około 41 kilometrze wciągnąłem czwarty żel, w sumie drugi z kofeiną, popiłem kilka łyków izo, lekko zwolniłem kadencję, nogi zaraz czekał kolejny wysiłek. Zatrzymałem się przed linią wypinając się z spd. Lap Carver 1:31:14… Zaczęło się T2…

Pierwsze kroki to masakra… nie czułem nóg a stóp w ogóle. Miałem też wrażenie, że pod nogami nadal mam stalowe bloki butów rowerowych. Trochę zmarzłem też w ręce i zmiana butów wcale nie była taka prosta jak to się zwykle odbywa. Sznurowanie riderów Mizuno, które miały mi towarzyszyć na ostatnim etapie było zdecydowanie dłuższe niż zwykle. Zdjąłem kask i okulary, założyłem czapeczkę obróciłem numer na pasie i pobiegłem do bramki na ostatni etap, gdzie mijając matę nadusiłem Lap… 1:47

Bieg przez pierwsze kółko to pewnego rodzaju walka z odzyskaniem czucia w nogach. Mokre skarpetki, też nie wróżyły nic dobrego. Na 2 km poczułem niepokojące drżenie prawego uda. Rozluźniłem je kilkoma skipowymi wymachami podudzia, trochę czułem też dół pleców. Na połowę dystansu zaplanowałem mlasnąć żel… który jednak został w biegowych spodenkach. W pośpiechu zapomniałem o nich, o czym zorientowałem się na drugim okrążeniu trasy biegowej. Nic to – dycha w spodenkach rowerowych jeszcze nikomu dupy nie urwała – pomyślałem, popiłem wody od wolontariuszy i szpula. Bieg to chyba “najmocniejsza” z moich konkurencji tego dnia, biegłem cały czas z “lewym migaczem”. Pilnowałem tempa lekko poniżej 5 min/km planując finisz na ostatnie koło. Popełniłem jednak mały błąd w obliczeniach… Całkiem zapomniałem że trasa to nie 10 a 10.5 kilometra i do celowanego na szybko 2:50 trochę mi zabrakło. 2:51:35… słyszałem tylko ze spiker Wania coś krzyczy. Połamałem 3 godziny, byłem zmęczony ale nie zajechałem się na maxa…

Konsultacja telefoniczna jeszcze w strefie – udało się, krótka relacja, pogadamy jak się ogarnę… Poszedłem zabrać manatki ze strefy, koniecznie chciałem coś zjeść i uruchomić gorący prysznic… Tu pozdrawiam ekipę z Warszawskiej Kuźni Triathlonu, ucięliśmy ciekawą pogawędkę bo jak się okazało byliśmy zakwaterowani tuż obok 😉

Triathlon to świetne połączenie dyscyplin, które uprawiamy wymaga maksymalnego zaangażowana podzespołów i psychiki. Triathlon to zajebista przygoda. Jego różnorodność kieruje trening w stronę wszechstronności i ogólnej sprawności, która jest bardzo istotnym elementem zdrowia. Pokonując trasę Garmin Iron Triathlon Ślesin utwierdziłem się w przekonaniu, że odpowiedni trening to tylko połowa sukcesu. Niebagatelną rolę odgrywa także jednostka centralna, która potrafi poddać się nieco szybciej niż mięśnie. Mając za sobą mur wsparcia przyjaciół, nie można zwolnić, zatrzymać się czy poddać. Bliscy ludzie to siła, która daje nam niesamowitą moc, potrafi połamać wszystkie szlabany i przeszkody. Dedykuję ten start Przyjaciołom, dzięki którym wciągnąłem się w ten sport. Dzięki że jesteście…

Serdeczności – Marek Mróz

Niniejszy wpis nie jest sponsorowany. Poniżej zamieszczam ciekawe linki afiliacyjne do najlepszych poradników/książek o triathlonie. Dokonując z nich zakupu, wesprzesz rozwój bloga. Dziękuję.

1. Triathlon od A do Z – kupisz tutaj,

2. Najlepszy – Gdy słabość staje się siłą – kupisz tutaj,

3. Mój pierwszy Triathlon – kupisz tutaj,

4. Triathlon – potrójna pasja – kupisz tutaj,

5. Ukryta Siła – Rich Roll – kupisz tutaj.