W dniu 27 maja 2021 na trasę pierwszej edycji ultramaratonu rowerowego Wanoga Gravel wyruszyło około 400 zawodniczek i zawodników. Do pokonania mieli 600 kilometrów trasy i 4800 metrów przewyższeń, a wszystko w limicie czasu 100 godzin. Całość zawodów oczywiście zgodnie z zasadami samowystarczalności na całej trasie. Dwa tygodnie przed startem przejechaliśmy testowo 260 kilometrów trasy ultramaratonu Wanoga Gravel…

Pomysł startu w pierwszej edycji imprezy wynikał tak naprawdę z dwóch zasadniczych decyzji, zaplanowanego wcześniej startu w Poland Gravel Race oraz zmiany sprzętu na typowo wyprawowy gravel i chęć sprawdzenia go w boju, które szczegółowo opisałem w prologu tego startu. Trasa zawodów licząca 599 kilometrów i 4800 metrów przewyższeń obligowała uczestników do jej pokonania w limicie 100 godzin, oczywiście zgodnie z zasadą samowystarczalności na całej trasie.

Z racji dość wcześnie zaplanowanego startu zdecydowaliśmy się wynająć z ekipą domek w pięknie położonym kompleksie wypoczynkowym Szarlota na Kaszubach. Obowiązkowa wizyta w biurze zawodów, garść logistyki związanej ze startem, odprawa oraz ognisko i wieczorne ładowanie węglowodanów wypełniły w całości dzień przed startem. Z założenia planowaliśmy pojechać dystans zawodów na trzy części po około 200 kilometrów codziennie, ze spaniem w spakowanych “na ciężko” rowerach, obawy wzbudzała jedynie niezbyt ciekawa pogoda oraz zdecydowanie niskie jak na końcówkę maja temperatury. Wczesna pobudka, ogarnięcie sprzętu odebranie trakerów gps, dzięki którym można było nas śledzić na trasie i punktualnie o 5:45 ruszyliśmy przed siebie…

Pierwszy dzień jazdy opiewał na założeniu dojechania poza granicę 200 kilometrów i noclegu gdzieś w okolicy miejscowości Krąg. Bardzo pilnowaliśmy również właściwego nawadniania oraz regularnego dokładania paliwa do żołądka, przy tak długich wysiłkach jest to szalenie istotny aspekt, który zlekceważony może uniemożliwić kontynuację jazdy. Mijana trasa to mieszanina pięknych polnych szutrów i leśnych duktów, kilku smaczków w postaci malowniczych mostków, klifów oraz przepraw przez rzeczki i strumyki. Bardzo fajnym rozwiązaniem było także przeplecenie odcinków trudniejszych odcinkami płaskiego jak stół asfaltu lub bardzo szybkich i “darmowych” zjazdów. Swoistą “łyżką dziegciu” było jednak w mojej ocenie wstawienie w trasę “gravelową” kilkunastu odcinków nadających się tak naprawdę na imprezę Mtb lub wyścigi quadów. Brukowe lub kamienno błotniste zjazdy, były nie tylko bardzo niebezpieczne dla uczestników, ale także potrafiły zmasakrować sprzęt zupełnie nie przeznaczony do tego typu terenu. Najpełniej oddaje to ilość DNF w tych zawodach, nie ukończyło ich aż 100 osób z całej stawki, które ruszyły na trasę…

Pierwszy postój na noc wypadł nam na 211 kilometrze trasy. Jak się okazało w średnio spokojnym miejscu ( jeżdżące traktory i szczekające psy), ale także natrafieniu na nieogarniętych uczestników rajdu potrafiących nawijać dyskusje nad byle czym o trzeciej nad ranem. Pewną bolączką jest także smutny fakt jawnego łamania regulaminu zawodów w kontekście samowystarczalności. Wcześniejsze bukowanie noclegów, auta serwisowe po trasie lub kamper na kościerskich rejestracjach, których dwukrotnie zapewniał serwis i spanie dwóm lub trzem zawodnikom jadącym rowerami mtb, to tylko kilka przykładów. Zastanawiający jest brak podstawowej moralności takich osób, bo czy faktycznie ukończyli oni zawody, skoro złamali ich podstawowe założenie i ideę rywalizacji fair play ? …

W pewnym sensie pierwsza noc była także największym kryzysem. Dokuczliwie niska temperatura w połączeniu z błędnie zabezpieczonym co do prognoz pogodowych śpiworem o komforcie 11+ zrobiła swoje. Choć delikatnie pomogła poranna kawa i gorący makaron, to siąpiący wciąż deszcz i przenikliwie zimny wiatr skutecznie nisko trzymały poziom własnej motywacji. Kilkukrotnie rozważałem rezygnację z dalszego udziału w ultramaratonie. Łapane rowerowe flow mieszało się momentami z myszkującym na boki tyłem roweru, oraz jego ciężarem, który coraz częściej dawał się odczuć. Do pionu stawiali mniej jednak Waldek i Rafał, krótkie łącza taktyczne z bazą oraz przerwy na regenerację. Siła wsparcia płynąca z energii bliskich osób jest naprawdę ogromna, no i przecież każdy kryzys kiedyś w końcu mija…

Drugiego dnia jazdy na wysokości miejscowości Sycewice rozpoczęło się pewnego rodzaju deja vu z trasy którą pokonaliśmy dwa tygodnie wcześniej. Ustka, Rowy oraz iście nadmorski etap trasy połączony korzenno – piaszczystym z odcinkiem specjalnym przy jeziorze Sarbsko oraz bagienny odcinek przez kładki za miejscowością Kluki w Rezerwacie Bagna Izbickie, odciskał skrajne piętna nie tylko w naszych punktach styku z rowerem. Tego dnia rozpoczęły się też dywagacje co do kolejnego noclegu. Z jednej strony chciałem jechać nocą, z drugiej przespać choć kilka godzin we w miarę komfortowych warunkach. Ostatecznie wybór padł na Dębki gdzie około 22:30 zameldowaliśmy się na kwaterze z Rafałem. Waldek, któremu zależało być na mecie w sobotę do południa, pojechał daje sam w zapadający zmrok…

Nigdy nie przepraszaj za okazywanie uczuć.

Kiedy to robisz, przepraszasz za prawdę…

Benjamin Disraeli

Poranek w Dębkach, szybka kawa i śniadanie oraz nieco utrudnione wydostanie się z obiektu, by po chwili rozpocząć odliczanie ostatnich, a zarazem najtrudniejszych kilometrów. Droga w stronę Wejherowa, później Trójmiasta z odcinkiem przez jego Park Krajobrazowy (TPK) oraz na deser wspinaczka na Wieżycę. Na tym odcinku natrafiłem także na spontaniczne “pit-stopy” organizowane przez przesympatycznych ludzi, którzy poświęcali swój własny czas i pieniądze na bezinteresowną pomoc uczestnikom tej przygody. Bardzo dziękuje wszystkim, którzy zorganizowali takie akcje ( 70 kilometr trasy, Otomin, Velomania ). Podczas trasy spotkałem także sporo osób kojarzących kontekst niniejszego bloga oraz kanały na YouTube jaki prowadzę.  Wasze wsparcie, miłe słowa i podziękowania to przepiękny gest i masa czystej dobrej energii…

Ostatniego dnia chciałem już tylko dojechać do mety. Spoglądając na nawigację i czekające na trasie podjazdy, próbowałem także kalkulować czas dotarcia do mety. Przebicie się przez Trójmiasto z odcinkami nad morzem oraz wyjazd w stronę Kościerzyny był jednym z najtrudniejszych odcinków. Zostawione na deser przewyższenia nakładały się się bardzo na obecne już zmęczenie i szukanie w miarę wygodnej do dalszej jazdy pozycji na siodełku. Wspinaczka na Wierzycę, kilka zjazdów i małych pojazdów oraz pchanie osuszonego z płynów i przekąsek roweru do mety. Kilka ostatnich kilometrów to myśl zupełnie podobna jak na Pomorskiej 500 – “w sumie to szkoda, że to już koniec”. Na mecie zameldowałem się z czasem 63 godzin 35 minut i 48 sekund zajmując 115 miejsce na 258 sklasyfikowanych osób z 358, które wystartowały…

Z perspektywy kilku dni po zawodach, mogę stwierdzić iż udział w Wanoga Gravel 2021 był mi bardzo potrzebny. Taki start pozwala nie tylko lepiej doceniać codzienność, ale także bezlitośnie obnaża wszelkie braki lub popełnione w przygotowaniach błędy. Po kilkunastu godzinach w siodełku doceniasz i czujesz wszystko, a najgorsza kawa smakuje jak najlepszy nektar. Jadąc tak długi dystans można, a nawet trzeba się całkowicie wyłączyć, zostawić za sobą wszelkie rozpraszacze uwagi, skupić się na chwili i łapać każdy moment. Każdy nawet najmniejszy mikro zachwyt…

Dziękuję Wszystkim bez wyjątku pchającym mojego kropka do mety. W szczególności dziękuję: Waldkowi i Rafałowi za wspólną jazdę, wsparcie i motywację. Agnieszce, Magdzie, Andrzejowi, Wacławowi i Markowi za punkt dowodzenia w bazie taktycznej “na Targowej”. Piotrowi, Ani, Waldkowi, Helenie i Januszowi, Zygmuntowi, Tadeuszowi, Mariuszowi, Renacie, Wojtkowi, Monice, Edwardowi i Wiktorowi za doping on line oraz wszystkim innym, którzy myślami byli tam ze mną.

Wanogę Gravel 2021 ogarnąłem Rowerem Focus ATLAS 2021, sprzęt nie uległ żadnej awarii. Swój czołg taktyczny wyposażyłem w bagażnik i zestaw Sakw Sport Arsenal oraz torbę na kierownicy Topeak Frontloader. Na trasie nawigowałem za pomocą Wahoo Elemnt.

Co bym zmienił w wyposażeniu – pojechał bym na lekko rezygnując z taszczenia ze sobą sprzętu biwakowego (ze względu na pogodę), bazując wyłącznie na spaniu w kwaterze. Zabrałbym dodatkowo puchową kurtkę  i pełne rękawiczki.

No i jeszcze jedno – Wanoga Gravel, która była preludium do kolejnego startu stała się jednocześnie decyzją o zmianie tegorocznych planów…

Dobra energia dla Was – Marek Mróz

Niniejszy wpis nie jest sponsorowany. Poniżej zamieszczam ciekawe linki afiliacyjne do wartościowych książek o pasji związanej z rowerową przygodą. Dokonując z nich zakupu, wesprzesz rozwój bloga. Dziękuję.

Naprawa i konserwacja rowerów -poradnik – kupisz tutaj,

Podręcznik przygody rowerowej – kupisz tutaj,

Campa w sakwach, czyli rowerem na dach świata – kupisz tutaj.