Chyba nieco podświadomie lubimy się sprawdzać, pokonywać przeszkody niczym dawniej na pobliskim placu zabaw, kiedy to zakres działań ograniczała jedynie dziecięca wyobraźnia. Stawianie sobie wyzwań i celów, realizacja marzeń i planów to jedne z naszych uniwersalnych działań. Przyprawiając  o dreszcze związanych z nimi emocji, potrafią być również nieco bolesne, szczególnie jeśli wplotło się w nie zbyt dużo baśniowych elementów…

Ludzie podróżowali wzdłuż rzek od wieków… to już znacie. A co gdyby tak podczas podróży nie przekraczać żadnego cieku wodnego? Żeby pojechać im zarówno wbrew i jeszcze do tego na przekór. Czy jest to w ogóle możliwe, na terenach gdzie sieć ciekłych połączeń jest zdecydowanie gęstsza niż na pustyni ? Okazuje się że tak. Organizatorzy zawodów, do których się przygotowuję zbadali odludne i dzikie tereny Pomorza i Pomorza Zachodniego wyposażeni w hydrologiczne mapy. Szukali dróg, ścieżek i bezdroży, które wytyczyły Pomorski Wododział, czyli sensu stricte 530 kilometrów bez przejechania przez jakąkolwiek rzekę, rzeczkę, strumyk czy kałużę. Więcej informacji o pomorskiej 500 znajdziecie Tutaj.

Pomorską wyrypę pojadę rowerem klasyfikowanym według ogólnie pojętej nomenklatury jako cyklocross, a dokładniej Focusem Mares AL. Dla mnie to sprzęt uniwersalny, maszyna na której nie idę na trening, idę na niej po prostu na rower. Genialnie pochłania i rekompensuje wykładnię pomiędzy szosą, a typowym mtb. Rower, który pozwala w dowolnym momencie zjechać ze szlaku, wbić się w bezdroża, las, błoto lub kamienie. Rower, który nadąża za zaginającymi przestrzeń szosami, by za chwilę równolegle ciąć leśny dukt, koło w koło z wypasionym twentynajnerem. Poza tym, to jedyny rower jaki mam, więc odpada kombinowanie w temacie jaki kolor spodenek i koszulki mam dziś założyć…

Pomysł na wzięcie udziału w tej nieco odmiennej od zwyczajnych zawodów imprezie, wziął się po prawdzie z dwóch źródeł. Pierwsze z nich to pewna forma skomplikowanej motywacji, jaka płynie od kolegów biorących udział lub zamierzających go wziąć w podobnym lub tym samym ewencie, zasadniczo od dwóch osób. Waldek – mój “rywal” w pamiętnym Suskim 18% oraz Rafał, gość który “po prostu” wsiadł na rower i wygrał Arkun – edycję 2019. Oboje w ubiegłym roku poszli grubo. Pierwszy ze wspomnianych urwał prawie 100 min w klasycznym Iron Man w Borównie, drugi poprawił wynik Arkun 2018 z 13 okrążeń i 130 km, na bagatela 21 i 210 km, czyli o 80 kilometrów. I choć nie jestem z kategorii zaliczanej do szaleństwa typu “teraz ja, potrzymajcie mi piwo”, poczułem się trochę jak dawny rycerz w zardzewiałej zbroi, który przez zupełny przypadek oberwał w swoją niedomkniętą przyłbicę, rzuconą na odwał metalową rękawicą…

Pamiętaj, że w warunkach ograniczonej widoczności i długotrwałego

zmęczenia ogranicza się Twoja zdolność realnej oceny zagrożeń.

Jeśli w czasie jazdy zobaczysz na drodze

pracujące ratraki lub jednorożca

zatrzymaj się natychmiast, zrób mu zdjęcie i połóż się spać…

Pom500

Już samo zdecydowanie się na te zawody obudziło dodatkowy obszar, o którym do tej pory miałem średnie pojęcie. Bikepaking – czyli w skrócie – jak upchać na rower wszystko co niezbędne, tak aby zarazem ważyło jak najmniej, nic nie zgubić i dało się w miarę skutecznie reagować na różne nieprzewidziane sytuacje taktyczne. Generalnie wychodząc z najprostszego założenia oraz nie mając w tym zakresie żadnego doświadczenia, całość postanowiłem podzielić na trzy zasadnicze obszary:

  • sprzęt związany z bieżącą obsługą, naprawami roweru i mediami – zapasowy hak, spinki łańcucha, smar, dętki, łatki, multitool, pompka, powerbank, kamerka, itp.,
  • Sprzęt związany z bieżącą obsługą siebie i własne bezpieczeństwo – ubrania, toaleta, spanie, apteczka, oświetlenie, itp.,
  • Sprzęt związany z zapewnieniem sobie krytycznego paliwa – suplementy, woda i energetyczne kondensaty.

W sieci jest cała masa porad na tematy związane z tym obszarem, szczególnie na stronach nieco starszej siostry pomorskiej pięćsetki, mianowicie  kultowej Wisły 1200. Z kilku z nich na pewno skorzystam, bo mimo iż lubię eksperymentować, to w tym przypadku wyważanie otwartych już drzwi zakrawało by o szaleństwo…

W związku z zawodami mam także kilka zasadniczych obaw. Przede wszystkim do tej pory pokonywałem rowerem odcinki nie dłuższe niż 110 – 130 km, plus epizod w Suszu gdzie po 90 km biegałem jeszcze półmaraton. Na pokonanie dystansu 530 organizator daje co prawda 80 godzin, ale jakoś podświadomie chciałbym skończyć zawody nie później niż 50 może 55 pięć godzin od startu, czyli trzeciego dnia. Planuję spać, a w zasadzie zdrzemnąć się raz lub dwa podczas całej eskapady. Jak i gdzie jeszcze nie wiem, wiosenne treningi powinny rzucić nieco więcej obrazu możliwości w tym temacie. Cześć trasy pewnie zapewne przypadnie nocą, co z kolei wiąże się z nieco ograniczonym postrzeganiem otoczenia oraz brakiem dostępu do lokalnych zasobów gastronomicznych. No i zmęczenie, kiedy to po krótszym lub dłuższym postoju wsiadasz znów na rower i napierasz dalej kolejny etap epickiej przygody…

Życie to specyficzna kombinacja zdarzeń, szczególnie w zakresie jaki obejmuje nasze pasje. Na większość z nich ma się wpływ. Mniejszy czy większy, ale zawsze jest. To ty decydujesz co zrobisz, nie ktoś inny z kolejki w pobliskim markecie, czy sąsiad któremu wydaje się że tylko on na osiedlu ma rację w każdej możliwej kwestii. Czymże było by nasze życie gdyby nie podejmowanie wyzwań i działań, które zmuszają nas do zmian lub do przewartościowania własnego myślenia, schematu do jakiego przywykła nasza własna otulona ciepłym mięciutkim kocykiem strefa komfortu…

Dobra energia dla Was – Marek Mróz.